Powołania

6(158)2022 Od Redakcji

    

       

Wiedza pierwszym krokiem do zdrowia

     Pewnego razu ktoś zauważył delikatny spadek ciśnienia powietrza w jednym z kół samochodu redakcji. Zmierzyłem i dopompowałem, ale nie pojechałem do mechanika sprawdzić, dlaczego powietrze uchodzi. Tydzień później „złapałem kapcia” na łuku w lesie, kilkaset kilometrów od domu. Większość z nas postępuje podobnie z własnym ciałem. Gdy nas coś boli lub czujemy gorączkę, nie zwracamy na to uwagi lub łykamy tabletkę i jeśli pomaga, szybko o tym zapominamy. Dobrze wiemy, że należałoby pójść do lekarza lub dentysty, ale każda wymówka jest dobra, żeby jak najdłużej tego nie robić. A przecież wiedza to pierwszy krok do zdrowia.

     Już starożytni wiedzieli, że lepiej jest leczyć przyczyny niż skutki, a najlepiej jest im zapobiegać, chociaż nie rozumiano jeszcze zjawiska szerzenia się większości chorób. Dlatego wykluczano ze społeczności chorych na trąd. Bardziej lub mniej skutecznie chroniono się przed urazami mechanicznymi i termicznymi oraz zatruciami, chociaż nie miano pojęcia o toksykologii. Co więcej, nie rozumiejąc procesów chemicznych, leczono z użyciem substancji uzyskiwanych z roślin i zwierząt, a żywność zabezpieczano przed zepsuciem: solą, alkoholem, kwasem i dymem. Umiano nawet suszyć figi, po wcześniejszej dezynsekcji w oparach siarki, nie znając wyjaśnienia tego procesu, choć bleskotki z gatunku blastophaga psenes – niezbędne do rozwoju tych owoców, ale uniemożliwiające ich efektywne suszenie – widać gołym okiem.

     175 lat temu, gdy Grzegorz Mendel OSA, który zainicjował naukowe podejście do genetyki, a którego 200 rocznica urodzin zainspirowała nas do poświęcenia jemu i genetyce tego numeru, czynił ostatnie przygotowania do przyjęcia święceń kapłańskich, inny poddany austriackiego cesarza, lekarz Ignacy Semmelweis szukał odpowiedzi na pytanie, dlaczego tragicznej śmierci jego przyjaciela, profesora medycyny sądowej, towarzyszyły te same objawy, co kobietom umierającym na gorączkę połogową. Choć był zaledwie asystentem ordynatora oddziału położniczego stołecznego szpitala, 15 maja polecił studentom i personelowi medycznemu przed wykonywaniem badań i zabiegów mycie rąk w roztworze podchlorynu wapnia. Śmiertelność rodzących na tym oddziale kobiet, wynosząca w kwietniu 18,3%, spadła w czerwcu do 2,2%, w lipcu do 1,27%, a w styczniu i lutym następnego roku na oddziale nie zmarła już żadna kobieta.

     Semmelweis był empirykiem, uważnym obserwatorem, który wyniki swych badań stosował w praktyce lekarskiej, ratując ludzkie życie zgodnie ze swym powołaniem, ale nie potrafił przedstawić na tyle mocnego teoretycznego uzasadnienia swoich działań, aby było ono w stanie przekonać jego zagorzałych oponentów, skądinąd lekarzy. Ich konserwatyzm i przekonanie o własnej racji, bez względu na fakty, doprowadziły prekursora aseptyki do załamania nerwowego i przedwczesnej śmierci w szpitalu psychiatrycznym… z powodu zakażenia. Nie wiedziano wówczas nic o patogenności bakterii i wirusów.

     Zdecydowanie więcej szczęścia miał angielski chirurg Józef Lister, któremu pomimo silnej opozycji lekarzy negujących istnienie „drobnoustrojów”, udało się trzy dekady później wprowadzić w szpitalach system leczenia antyseptycznego: dezynfekcję rąk, narzędzi chirurgicznych i opatrunków kwasem karbolowym. Do badań skłoniła go śmierć matki na różę, wywoływaną przez paciorkowce, a do ostatecznego zaakceptowania jego systemu leczenia przyczyniły się piastowane stanowiska naukowe i urząd nadwornego chirurga królowej Wiktorii oraz odkrycia Ludwik Pasteura.

     Pasteur nie był lekarzem, lecz cenionym chemikiem, któremu sławę przyniosło odkrycie izomerów. A gdy chemik zainteresował się mikrobiologią, szybko obalił teorię samorództwa drobnoustrojów i wykazał ich odpowiedzialność za fermentację i procesy gnilne. Opracował skuteczną metodę konserwowania żywności (pasteryzację) i przyczynił się do rozwoju bakteriologii i wirusologii. 6 czerwca 1885 podał chłopcu, pogryzionemu przez chorego na wściekliznę psa szczepionkę, testowaną dotąd na zwierzętach, i uratował mu życie. Stworzył też szczepionki przeciw wąglikowi i cholerze. Do badań nad drobnoustrojami skłoniła go przedwczesna śmierć trzech jego córek, spowodowana zepsutą żywnością. Nie bez znaczenia był też fakt, że podczas wojny z Prusami, śmiertelność pacjentów francuskich chirurgów wojskowych przekraczała 75%.

     Czy Polacy pamiętają, że pierwszą skuteczną szczepionkę przeciw tyfusowi plamistemu opracował 100 lat temu lwowski uczony Rudolf Weigl, a przeciw chorobie Heinego-Medina 70 lat temu Hilary Koprowski? Pozostańmy jednak w wieku XIX. Gdy niektórzy naukowcy usiłowali przełamać ograniczenia i niemoc ówczesnej medycyny w ratowaniu życia ludzi dotkniętych chorobami uważanymi za nieuleczalne i śmiertelne, inni proponowali diametralnie odwrotne rozwiązanie. Punktem wyjścia było przekonanie, że gdyby wszystkich ludzi na świecie udało się zmusić do zachowania w tym samym czasie stuprocentowej higieny, to w relatywnie krótkim okresie paru lat można by raz na zawsze wyeliminować choroby wywoływane przez pasożyty monokseniczne, takie jak: glistnicę lub owsicę. Jednak w praktyce było to niewykonalne. Tymczasem wykonalne wydawało się wyeliminowanie chorób dziedzicznych (genetycznych). W tym celu wystarczyło przerwać proces dziedziczenia, sterylizując wszystkich podejrzanych o ich nosicielstwo oraz spłodzone już przez nich potomstwo. W dodatku nie musiało to dotyczyć całej światowej populacji. Po oczyszczeniu pewnej jej części, na przykład jednej nacji, wystarczyło przestrzegać zakazu małżeństw i kontaktów seksualnych z pozostałymi. Owszem, zakaz ten musiałby obowiązywać bezterminowo i być bezwzględnie egzekwowany.

     Zagorzałym orędownikiem tej metody był rówieśnik Grzegorza Mendla, wszechstronny brytyjski uczony Franciszek Galton. Podobnie jak zakonnik z Brna, interesował się meteorologią (izobaryczna mapa pogody) i statystyką (korelacja, regresja), a oprócz tego był wynalazcą (deska i piszczałka Galtona), odkrywcą (daktyloskopia), podróżnikiem, przyrodnikiem i antropologiem, ale przede wszystkim był twórcą eugeniki. A eugenicy, dążąc do stworzenia szczęśliwej ludzkości, zaliczali do chorób dziedzicznych również niedoskonałości społeczne: demoralizację, przestępczość, uzależnienia, bezrobocie i biedę, a także przynależność do niektórych uznanych za mniej wartościowe społeczności etnicznych. Powołując się m.in. na odkrycia Mendla, stworzyli pretendującą do miana nauki ideologię o wręcz religijnych aspiracjach (wielu eugeników z Galtonem na czele było masonami), która stała się „naukowym” uzasadnieniem szowinizmu i holokaustu, a po udokumentowaniu i potępieniu jego okrucieństw, przenieśli się ideowo i personalnie do genetyki medycznej.

     Galton miał zostać lekarzem. Na prośbę rodziców studiował medycynę, ale po dwóch latach skierował swe zainteresowania ku matematyce. Skończywszy studia matematyczne bez ubiegania się o tytuł naukowy z powodu załamania nerwowego, wznowił te medyczne, ale wkrótce je porzucił, zdruzgotany psychicznie przeżyciami wywołanymi śmiercią ojca.

     Nic nam nie wiadomo o jakichkolwiek traumatycznych przeżyciach spowodowanych śmiercią krewnych lub przyjaciół, które mogłyby wpłynąć na działalność naukową Grzegorza Mendla. Wiemy, że jego klasztor w Brnie był w XIX wieku wyróżniającym się ośrodkiem nauki i kultury, promującym rozwój i postęp gospodarczy regionu. Był zakonnikiem, kapłanem i naukowcem, przyrodnikiem wykładającym rolnictwo i badającym zjawiska meteorologiczne, w czym mógł pochwalić się niemałym dorobkiem, ale nie interesował się medycyną jako taką. Będąc naukowcem z powołania, rzetelnie przygotowywał się do realizacji swoich projektów badawczych. Przed podjęciem zaplanowanych na wiele lat autorskich badań nad dziedzicznością, przyswoił sobie podstawy statystyki na poziomie akademickim. Współbracia podziwiali jego talent i pracowitość, ale podobnie jak adwersarze Semmelweisa, nie rozumieli sensu jego unikatowych eksperymentów ani rewolucyjnych wniosków publikowanych w raportach badawczych. Mendel nie mógł więc liczyć na ich pomoc i musiał konsekwentnie realizować swój projekt badawczy w samotności. Przez siedem lat sadził groch, krzyżował go według ściśle opracowanego planu, przenosił pędzelkiem pyłek z pręcików na słupki precyzyjnie wybranych kwiatów, chroniąc je jednocześnie przed przypadkowym zapyleniem przez pszczoły, zbierał nasiona, znów sadził, obserwował i opisywał sumiennie siedem cech: kolor kwiatu, pozycję kwiatu, kolor nasion, kształt nasion, kolor strąków, kształt strąków i wysokość łodygi, w sumie 28 tysięcy roślin grochu.

     Mendel odkrył, że każda z obserwowanych cech była kodowana przez odrębną parę jednostek dziedziczenia, nazwanych cztery dekady później przez duńskiego biologa Wilhelma Johannsena genami, dwa allele (warianty) danego genu: dominujący i recesywny (ustępujący), i sformułował rządzące nimi prawa. Ogłosił je razem z wynikami badań w 1865 na posiedzeniu towarzystwa naukowego w Brnie w referacie Versuche über Pflanzen-Hybriden (Badania nad mieszańcami roślin), a rok później opublikował drukiem pod tym samym tytułem w czasopiśmie Verhandlungen des naturforschenden Vereines in Brünn (4/1866, s. 3-47). Nie mógł wtedy wiedzieć o tym, że o dziedziczeniu nie decydują poszczególne geny niezależnie od siebie, lecz ich pakiety zawarte w chromosomach, co odkrył cztery dekady później amerykański biolog Tomasz Hunt Morgan, choć ich istnienie zaobserwował wcześniej, ale już po śmierci Mendla, niemiecki fizjolog Henryk Waldeyer. To oznaczało potrzebę wprowadzenia pewnej korekty do obliczeń statystycznych Mendla.

     W tym samym 1865 roku, Franciszek Galton napisał dla Macmillan Magazine dwa artykuły, które po rozwinięciu opublikował w 1869 w książce Hereditary Genius (Geniusz dziedziczny). Po kwerendzie słowników biograficznych i encyklopedii, analizie genealogii wybitnych uczonych, poetów, artystów i wojskowych, wysunął twierdzenie, że dziedziczone są nie tylko cechy fizyczne, ale także umysłowe, emocjonalne i twórcze. A skoro z Darwinem miał wspólnego dziadka, siebie samego zaliczył do ludzi wybitnych, albo – jak to napisze w 1883 w książce Inquiries into Human Faculty and Its Development (Dociekania na temat uzdolnień i rozwoju człowieka) – eugenes, dobrze urodzonych. Tak powstała nazwa dla stworzonej przez niego pseudonauki, mającej oczyścić ludzkość z wszelkich niedoskonałości.

     Także w 1869 roku, szwajcarski uczony Fryderyk Miescher odkrył w jądrach komórkowych substancję odporną na działanie enzymów trawiących białka, mającą skład chemiczny niepodobny do białek: dużą ilość fosforu i brak atomów siarki. Nazwał ją nukleiną, bo znajdowała się w jądrze. Badanie jej składu chemicznego i budowy zajęły uczonym prawie całe stulecie, a wielu z nich zapracowało w ten sposób na uhonorowanie nagrodami Nobla. Kolejne pół wieku to gwałtowny rozwój genetyki molekularnej, który trwa do dziś.

     Tą substancją jest kwas nukleinowy – wielkocząsteczkowy organiczny związek chemiczny zbudowany z nukleotydów, którego strukturę chemiczną poznano w dwudziestoleciu międzywojennym, a przestrzenną dopiero w połowie ubiegłego stulecia. Konkretnie chodzi o kwas deoksyrybonukleinowy – DNA, którego konstrukcja oparta jest na szkielecie z cukru, deoskrybozy, do którego przyczepione są parami zasady azotowe: cytozyna z guaniną i adenina z tyminą. Chociaż jeden nukleotyd składa się zaledwie z ok. 50 atomów, a odległość między parami zasad wynosi ok. 0,35 nm, to właśnie w kolejności ułożenia (sekwencji) tych niewyobrażalnie małych nukleotydów w DNA, zakodowana jest wiedza o budowie żywych organizmów i ich funkcjonowaniu. Reguły tego kodowania zostały rozszyfrowane latach 1961-1966 przez trzech amerykańskich biochemików, za co już dwa lata później dostali nagrodę Nobla.

     Fragment DNA kodujący białko o określonej sekwencji aminokwasów to właśnie gen – podstawowa jednostka dziedziczności. Geny mają różną wielkość (od kilku tysięcy do kilku milionów nukleotydów). Gen człowieka składa się średnio z 97 tys. par zasad, których ilość w całym ludzkim DNA wynosi nieco ponad 3 mld. Wszystkich genów, w których zakodowano informacje o budowie ludzkiego organizmu jest ok. 30 tys. Niektóre z nich kodują białka, inne kodują cząsteczki RNA, jeszcze inne kontrolują odczytywanie i przepisywanie informacji zawartych w genie do białek i do RNA, a jeszcze inne spełniają nie poznane dotąd funkcje. RNA to kwas rybonukleinowy, którego cukrem nośnym jest ryboza, a w parach azotowych zamiast tyminy występuje uracyl. W przeciwieństwie do DNA jest nietrwały i szybko ulega degradacji, gdyż jego zadaniem nie jest magazynowanie, a jedynie przenoszenie danych. Znaczną część całkowitego RNA w komórce stanowią mRNA – cząsteczki złożone od kilkuset do kilku tysięcy nukleotydów, będące kopiami niewielkich fragmentów DNA, które powstają podczas transkrypcji i przenoszą informacje genetyczne o sekwencji aminokwasów w białku.

     W 1977 amerykański i angielski biochemik, niezależnie od siebie opracowali dwie różne metody sekwencjonowania DNA, za co już trzy lata później otrzymali nagrodę Nobla. W 1982 zbudowano pierwsze urządzenia do automatycznego sekwencjonowania kodu genetycznego. W 1990 rozpoczęto realizację międzynarodowego projektu poznania ludzkiego genomu, który zakończono oficjalnie w 2003 po odczytaniu 92% kodu DNA. Prace jednak kontynuowano aż do poznania sekwencji wszystkich par zasad w genomie ludzkim, co ogłoszono na stronach amerykańskiego National Institutes of Health 14 stycznia 2022.

     Po co to komu? Czy chęć poznania kodu biologicznej sfery ludzkiego życia nie ociera się przypadkiem o świętokradztwo? Taka pokusa istnieje w wielu dziedzinach naukowych i może dotykać również genetyków molekularnych, chociaż prawdziwy naukowiec wie, że poznanie to nie to samo co zrozumienie. Poznanie budowy DNA nie oznacza jego zrozumienia, a tym bardziej zrozumienia istoty życia biologicznego. Im więcej badacze dowiadują się o DNA, tym bardziej są zszokowani jego genialną budową i celowością odkrywanych szczegółów jego konstrukcji, i nabierają coraz większego szacunku do Tego, kto to wszystko zaprojektował. Poznawane kody DNA różnych organizmów, w tym ludzkiego, jawią się coraz wyraźniej nie jako gotowe przepisy na budowę wszystkich jego biologicznych elementów, ale raczej jako skomplikowane algorytmy, którym nie dorównują najbardziej złożone programy komputerowe.

     Poznawanie kodu ludzkiego genomu to ważny wkład w rozwój medycyny. Analiza podobieństw między sekwencjami DNA wielu osób otwiera niedostępne dotąd możliwości diagnostyczne, począwszy od już istniejących testów genetycznych wykrywających predyspozycje do różnych chorób (np. raka piersi, zaburzeń hemostazy, chorób wątroby, alergii), po trafne diagnozy chorób genetycznych (np. mukowiscydozy, trisomii, choroby Huntingtona), zaś zgłębianie procesów chorobowych na poziomie biologii molekularnej umożliwia opracowanie nowych procedur terapeutycznych. Jak wielu nietrafionych diagnoz i błędnych kuracji można będzie uniknąć, poznawszy genetyczną predyspozycję do alergii i chorób, szczególnie nowotworowych, oraz obciążenie chorobami genetycznymi. A przecież nie mniej ważna od poprawnej diagnozy jest też genetyczna profilaktyka i kuracja.

     Naukowcy z Uniwersytetu Warszawskiego uzyskali kilka patentów na opracowaną przez nich, razem z uczonymi Uniwersytetu Stanowego w Luizjanie, metodę zwiększania trwałości cząsteczek mRNA, przydatnych w rekonstrukcji tkanek lub do uruchamiania w organizmie naturalnych procesów zwalczania komórek rakowych (nad czym intensywnie pracuje zespół badawczy prof. Jacka Jemielitego z Centrum Nowych Technologii UW). Istotą wynalazku jest technologia podmiany zaledwie jednego atomu w cząsteczce mRNA, złożonej z ok. 80 tys. atomów. Po wejściu w spółkę z niemiecką firmą, która opłaciła badania kliniczne, sprzedano licencje dwom firmom farmaceutycznym za ponad pół miliarda dolarów. Licencjobiorcy prowadzą teraz badania kliniczne nad kilkunastoma terapeutycznymi szczepionkami przeciwnowotworowymi. Obecnie w wielu laboratoriach na świecie opracowywane są na bazie mRNA leki pomocne w leczeniu rzadkich chorób genetycznych i w immunoonkologii.

     Najwięcej kontrowersji na polu genetyki molekularnej budziły dotąd GMO, choć ich ewentualna szkodliwość dla zdrowia konsumentów wynika raczej nie z faktu genetycznej modyfikacji roślin, co z wchłoniętych przez nie niektórych nawozów oraz śladowych ilości pestycydów i innych środków ochrony roślin, na które zostały one (a nie konsumenci) genetycznie uodpornione. Tak czy inaczej, ewentualna szkodliwość mięsa zwierząt żywionych paszami z GMO w hodowlach zamkniętych, wynika raczej nie z faktu genetycznej modyfikacji roślin, co z nafaszerowania zwierząt, zwłaszcza drobiu, antybiotykami i hormonami. Gdyby w sklepach sprzedawano mleko prosto od krowy, wolałbym, żeby była to krowa uodporniona na groźne choroby genetycznie, a nie leczonych antybiotykami i inną chemią, których gotowanie mleka nie usunie. Masła, jogurtów, śmietany czy lodów zazwyczaj nie podgrzewamy.

     Szanuję zastrzeżenia natury religijnej, filozoficznej i światopoglądowej, co do modyfikacji genetycznych, a więc też wegan nie jedzących fig, chociaż nigdy nie będę ich naśladowcą. Szanuję argumentację świadków Jehowy, odnośnie do transfuzji krwi, choć powinna ona konsekwentnie dotyczyć wszystkich lekarstw produkowanych z osocza. Szanuję wszystkich, którzy oddają nerkę, część wątroby lub szpik kostny komuś choremu. Rozumiem tych, którzy mają już dość cierpienia, chcą żyć bez dyskomfortu związanego z ich śmiertelną chorobą i czekają na dawcę, czyli na tragiczną śmierć kogoś zdrowego, od kogo po stwierdzeniu śmierci mózgowej lekarze wytną zdrowy narząd i wszyją w miejsce ich chorego. Rozumiem tych, którzy akceptują swoje cierpienie i z przyczyn religijnych, filozoficznych lub światopoglądowych nie dopuszczają możliwości poddania się transplantacji cudzego organu, traktując taki zabieg jak zakamuflowaną formę kanibalizmu. Szanuję honorowych krwiodawców i rozumiem tych, którzy z biedy oddają swoją krew za pieniądze. Rozumiem tych, którzy godzą się na transfuzję cudzej krwi do ich organizmu, tym bardziej, że w przeciwieństwie do większości zabiegów transplantacyjnych, nie wiąże się to ze śmiercią dawcy. Nie rozumiem, dlaczego biologiczny fakt odrzucania przez organizm biorcy cudzych narządów nie jest przedmiotem refleksji natury etycznej, a konieczność brania leków zapobiegających odrzutowi nie jest traktowana jak moralne upomnienie, że może coś tu jednak nie w jest porządku.

     „Wiedza jest pierwszym krokiem do zdrowia”. Tę oczywistą sentencję znalazłem w Internecie tylko na jednej stronie, w zakończeniu recenzji książki promującej medycynę naturalną. Podobno w sieci są dziesiątki tysięcy witryn propagujących zdrowie. Mówi się nawet, że Polak – jeśli już na czym się zna – to najlepiej na zdrowiu. Może to właśnie jest chorobą, którą należałoby leczyć? Raczej nie dziedziczymy jej w naszych genach, więc nie da się zapobiegać jej szerzeniu szczepionką mRNA. Dziedzictwo kulturowe to sprawa ducha, a nie biologii danego narodu. Niech więc lepiej zainspiruje nas duchowość czeskiego augustianina, ojca Mendla, jego pracowitość, systematyczność, wytrwałość i pokora w poznawaniu Boskich praw rządzących światem organicznym, bo chęć poznania świata i jego Stwórcy nie jest grzechem, ale naszym obowiązkiem.

     Marek Jeżowski cmf

 

 

 

Księdzu prałatowi Luigi Roberto Cona składamy gratulacje z okazji otrzymanej 26 października nominacji na arcybiskupa tytularnego Oppidum Consilinum i nuncjusza apostolskiego w Salwadorze. Czcigodny nominat przysłał nam 3 października pismo z Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej z błogosławieństwem Ojca Świętego Franciszka na trud pracy redakcyjnej, zawierzające nas i wszystkich współpracowników Życia Konsekrowanego macierzyńskiej opiece Matki Kościoła i Jej orędownictwu w promowaniu prawdy płynącej z Ewangelii.

* * *

Informujemy nasze Drogie Czytelniczki i Czytelników, że mając na uwadze dotykające ich skutki kryzysu ekonomicznego, które również nasza redakcja odczuwa bardzo dotkliwie, postanowiliśmy zachować cenę prenumeraty na dotychczasowym poziomie, zmniejszając jednak częstotliwość ukazywania się Życia Konsekrowanego. Od przyszłego numeru będziemy kwartalnikiem, tak jak w pierwszej dekadzie istnienia naszego czasopisma.

* * *

Przypominamy, że fakturę VAT wystawiamy jedynie po zgłoszeniu takiej potrzeby wraz z dokładnymi danymi na adres zk@klaretyni.pl przed dokonaniem wpłaty, którą należy uregulować dopiero po otrzymaniu pliku PDF z fakturą, w podanym na niej terminie. Jeśli konieczna będzie faktura drukowana, dołączymy ją do pierwszego zaprenumerowanego numeru.

©2024 Misjonarze Klaretyni Prowincja Polska. Wszelkie prawa zastrzeżone
Zadaj pytanie on-line